Przepaść czasu
Olimpia
chałupa bez światła i błoto mieszane z pegeerowskim łajnem
w ciemności ślepnie nawet cisza
czwarta rano matka doiła krowy prosto do gęby syna
tak smakował biedę
wyjazd do kopalni był błędem bliżej mu było do budki z piwem
niż do pracy - na własne życzenie wraca w bieszczadzkie
eldorado i zaczyna rzeźbić
przecież trzeba jeść a gorzała nie płynie Sanem
Łemki w papachach smarowane pastą do butów i sprzedawane
jako heban - pokłosie zakrapiane z bardami piwem
kończył pusty portfel
głodny żołądek zadowalał zdechłym bocianem
dopasował życie jak koszulę
przed śmiercią amputowali mu nogi - nawet do nieba nie poszedł