Z pozycji ukazującego się piśmiennictwa dotyczącego Bieszczadów wynika, że tematyka związana z tym osobliwym, pełnym barwnej historii zakątkiem nie wyczerpuje się. A przykładem tego jest trzecia część „Bieszczady w PRL-u”, autorstwa Krzysztofa Potaczały, znanego, długoletniego dziennikarza i reportera.
Dotychczas ukazały się dwie części tej serii. Pierwsza licząca 21 rozdziałów, i druga 12. Do nich, jako najnowsza, dołącza część trzecia. I ma być już ostatnią.
Na wydaną niedawno książkę składa się 12 reportaży o Bieszczadach. „Niektóre zawarte fragmenty wychodzą nieznacznie poza peerelowski czas. Bo przecież mentalnie, środowiskowo, gospodarczo od razu Bieszczady się nie zmieniły. Jeszcze przez lata po przemianach polityczno-ustrojowych tkwiły w minionym systemie, a i dziś z łatwością można odnaleźć ślady słodko-gorzkiej przeszłości” - napisał we wstępie Krzysztof Potaczała.
Dawne Bieszczady przyciągały do siebie, ale jednocześnie były wyzwaniem. Kuszono wizją rozwoju i pieniędzmi. Wielu próbowało tu swoich sił, wielu też nie wytrzymywało bieszczadzkiej rzeczywistości. Zostawali najbardziej wytrwali. Tak było np. w przypadku agitacji do sezonowej pracy na ranczo w Wilczej Dolinie (rozdział „Ranczo w Wilczej Dolinie”), którego centrala mieściła się w Kalnicy, gdzie przyjmowano chętnych (głównie studentów) do pilnowania wypasanego bydła. Praca, choć wymagająca sporego zaparcia, była dość dobrze płatna. A jednym z bieszczadzkich kowbojów pilnujących bydła był znany bieszczadzki leśnik Tadeusz Zając, wówczas student Wydziału Leśnego WSR w Poznaniu, a później m.in. szef Nadleśnictwa w Lutowiskach i jego zastępca. To do niego najczęściej dzwonili dziennikarze, pytając o bieszczadzkie zwierzęta, w tym zwłaszcza o niedźwiedzie.
Jak zaznacza autor książki, „bieszczadzcy pionierzy budów musieli stawiać czoło trudnym warunkom lokalowym (brak zimnej wody i prądu), doskwierającemu zimnu jesienią i zimą (baraki z gołych desek i płyty pilśniowej), deficytom zaopatrzenia żywnościowego (głównie w mięso i wędliny)”. W przypadku tego ostatniego niedoboru starano się temu jakoś zapobiec, poprzez kłusownictwo. Ale jak się okazuje, nie każde nielegalne polowanie wyszło na zdrowie i nawet mogło dla wielu zakończyć się tragicznie (jak choćby wspomniane skłusowanie dzika, którego mięso było zarażone włośnicą - rozdział „Z życia leśnych ludzi”).
Nie ulega wątpliwości, że prawdziwą i niepowtarzalną historię Bieszczadów tworzyli właśnie ludzie. Pojawiali się tu czasami znikąd, z zagmatwaną przeszłością, z chęcią pozostania anonimowym, z zamiarem przewartościowania swojego życia i rozpoczęcia czegoś nowego. Zatrudniali się na placach budów, znajdując zajęcie np. w działającym w tym czasie Zarządzie Budownictwa Leśnego. Pracowali tu różni ludzie: wykształceni, analfabeci, niedoszły ksiądz spod Szczecina (zrezygnował z seminarium i ukrywał się przed rodziną), „spadochroniarze” z Warszawy (przysłani „z góry”, nieraz z „plecami” u władzy, jak choćby syn jednego z wysoko postawionych w departamencie leśnictwa urzędnika) i były członek UPA, murarz z Tyrawy Wołoskiej, który po odsiedzonym wyroku przyjechał do pracy w Bieszczadach (rozdział „Obrazki z poplątanych ścieżek 2”).
I pojawiali się w Bieszczadach także ci, którzy może nie chcieli tu pracować, ale musieli. Byli to żołnierze z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a potem z Obrony Terytorialnej Kraju, z bazą w Stuposianach (rozdział „Wojsko idzie, wojsko śpiewa”). Nie da się ukryć, że bez ich zaangażowania Bieszczady długo jeszcze pozostawałyby zacofane cywilizacyjnie. I pracowali też tu ci, którzy z prawem mieli na bakier. Byli to więźniowie z Oddziałów Zewnętrznych, pracujący m.in. przy pasieniu krów, wycinaniu chwastów i rozbijaniu kamieni. („Drelichowa ZK armia”).
Bieszczady to też historia PGR, zastąpionego Kombinatem Rolno-Przemysłowym Igloopol („Komuno wróć…”) i prasy drugiego obiegu w postaci wydawania „Bieszczadnika” - Gazetki Federacji Robotników, Rolników i Innych Grup Zawodowych Bieszczadów NSZZ „Solidarność” („Pióra przeciw władzy”).
Historię Bieszczadów tworzyli ludzie. Ale współtworzyły ją - jeśli można tak to w ogóle określić - zwierzęta mniej czy bardziej znane. Wśród nich niewątpliwie należy wymienić legendarnego, wędrujący żubra Pulpita („Opowieść o Pulpicie”), konie Karo i Erata, osła Gapę, lamę Iwana i kozę Beksę, bytujących przy ówczesnym schronisku PTTK na Połoninie Wetlińskiej - dzisiaj Chatka Puchatka („Zwierzyniec na połoninie”).
Treść książki uzupełniają liczne, archiwalne i w większości mało znane lub nieznane fotografie wraz z reprodukcją gazetki „Bieszczadnik”. WD.
Krzysztof Potaczała, Bieszczady w PRL-u. Część trzecia, Olszanica, Wydawnictwo Bosz, 2015.